Złoto dla Kamila Stocha!
Wczorajsze zwycięstwo Kamila Stocha w konkursie skoków w Sochi przyniosło mu złoty medal. Niezaprzeczalny sukces sportowy może przekuć się w intratne kontrakty reklamowe, jak przypuszcza magazyn Brief.
Po zwycięstwie w takich zawodach „wartość marketingowa” zawodnika rośnie. Sam Stoch pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy, pewnie o tym w ogóle nie myśli, tylko cieszy się z sukcesu. Ale różnej maści specjaliści już snują przypuszczenia o kwotach, które zawodnik będzie mógł wynegocjować podpisując ewentualne kontrakty reklamowe.
Mowa tutaj nawet o 700 tysiącach złotych. Gdyby zdobył drugi indywidualny złoty medal, wartość ta mogłaby wynieść nawet 1,2 miliona! No i dobrze, niech zarabia, jeśli tylko będzie chciał. Mam jednak w związku z tymi wyliczeniami kilka refleksji.
Przeliczanie wszystkiego na pieniądze jest stare. Może nie jak świat, ale na pewno jak media i reklama. Jeden medal to wzrost wartości zawodnika o kilkaset procent, drugi o jeszcze więcej. Co by było przy trzecim? Cóż, wszystko ma swoją wartość i ciężko się temu przeciwstawiać.
Zastanawia mnie inna sprawa, choć może nie powinna. Od dawien dawna w reklamach występują osoby znane, celebryci lub ludzie rzeczywiście coś sobą reprezentujący. Ktoś kiedyś wpadł na to, że osoba znana i lubiana przczyni się do wzrostu sprzedaży produktu. I to rzeczywiście działa! Inaczej model ten zostałby zmieniony. Tylko dlaczego działa? Tego absolutnie nie rozumiem.
Jak to jest, że aktor, piosenkarz czy sportowiec w reklamie sprawiają, że jest ona skuteczna? Czy odbiorcy naprawdę sądzą, że dany produkt jest szczerze przez VIPa polecany? Przecież to oczywiste, że nie robi tego za darmo, wręcz przeciwnie. Dobrze, jeśli rzeczywiście można go powiązać z reklamowanym produktem. Ale czy Justyna Kowalczyk zna się na bankowości, podobnie jak Marek Kondrat czy Piotr Adamczyk? Nie sądzę, dlaczego występują wciąż, oni i inni, w reklamach? Bo ludzie tego chcą i lubią ich oglądać. A że bezmyślnie? To już nikogo nie interesuje, choć było badane przez psychologów i socjologów.
Jeszcze jedna myśl. Pamiętam ATLową odsłonę kampanii jednego z telekomów z blogerami. O ile ich wykorzystanie w sieci było w pełni uzasadnione – wierni czytelnicy, grupa docelowa, podzielany styl życia itp. – to umieszczenie blogerów na billboardach było strzałem w stopę i zmarnowaniem budżetu. Ludziom nieznającym blogerów z sieci nic nie powiedziały ich wizerunki w centrach miast. Równie dobrze mogły to być osoby z castingu. Piszę o tym, by pokazać, że parcie marek do współpracy z VIPami nie zawsze się udaje i należy być w tej kwestii ostrożnym. Chodzi tak o marki, jak o VIPów. Czasem warto poczekać niż kojarzyć się z nie do końca udaną reklamą paluszków.